Słowo „obfitość” często wpada w pułapkę kojarzenia z pieniędzmi, sukcesem i manifestacją wszystkiego, co spektakularne. Wrzuca się je do jednego worka z dobrobytem materialnym i mówi: „Jak to przyciągnąć?”. Ale zanim zaczniemy przyciągać – warto się zatrzymać i zapytać:
Czy ja w ogóle widzę to, co już mam? Czy jestem obecna w tym, co mnie karmi – od środka?
Bo obfitość to nie lista osiągnięć.
To nie ilość lajków, zleceń, podróży ani znajomości.
Obfitość to stan.
Stan, w którym czujesz, że nie jesteś pusta.
Że nawet jeśli coś z zewnątrz się sypie – w środku masz do czego wrócić.
Że Twoja wartość nie zależy od tego, ile dziś zrobiłaś, ale czy byłaś w tym sobą.
Była, kiedy się śmiałaś z błahostek.
Kiedy nikt nie musiał Ci mówić, że jesteś wystarczająca, bo Ty po prostu byłaś.
Z czasem nauczyłaś się porównywać. Porzucać siebie. Czekać na pozwolenie.
Ale Twoja esencja nie zniknęła.
Po prostu została zasypana cudzymi oczekiwaniami.
– umiejętność dostrzegania, co już masz – zanim zaczniesz czegoś gonić,
– umiejętność dawania sobie – zanim zaczniesz błagać o ochłapy,
– umiejętność bycia – zanim zaczniesz się udowadniać światu.
– Przestajesz kompulsywnie szukać.
– Przestajesz porównywać się z innymi.
– Uczysz się mówić: „To już wystarczy. Ja już wystarczam.”
– Masz ochotę dzielić się sobą – nie dla uznania, ale z pełni.
I wtedy nie musisz już manifestować na siłę. Bo jesteś w zgodzie z tym, co naprawdę chcesz przyjąć.
To świadomość: mam zasoby.
Mam uczucia.
Mam głos.
Mam wybór.
To nie bajka. To codzienność, którą możesz tworzyć – mikrogestami.
Zamiast pisać nową listę marzeń – usiądź dziś do siebie.
Zadaj sobie jedno pytanie:
„Co już mam – i nie chcę tego przegapić?”
Bo może masz coś, czego ktoś inny szuka latami.
A może – nie potrzebujesz teraz niczego więcej, tylko zobaczyć siebie na nowo.
W TUWEO nie uczymy magii „przyciągania wszystkiego”.
Uczymy prawdziwego kontaktu z tym, co już w Tobie żywe.
Jeśli chcesz wracać do swojej pełni – jestem.